Opowieści kelnera vol.2
Kelnerzyna
• 2015-05-15, 13:38
201
Cześć.
Mogę powiedzieć, że mój pierwszy temat przyjął się, dlatego zachęcam do przeczytania drugiej części moich przemyśleń i doświadczeń związanych z pracą kelnera.
Na początku chciałbym odnieść się do bardzo ważnego wątku, który przytoczył jeden z kolegów w komentarzach, mianowicie dzieci. Latające bachory to prawdziwa katorga dla osób obsługujących. Nie chcę oczywiście wszystkich smarkaczy wrzucać do jednego wora, ale potrafią strasznie wkurwić. Oczywiście pretensje można mieć do rodziców, którzy chyba wychodzą z założenia, że kelner nie tylko ma realizować ich zamówienie, ale dodatkowo robić za niańkę dla ich pociech. Jedni pilnują, drudzy mają wyjebane. Nie raz dochodziło do sytuacji, w której kelner wychodząc z zaplecza nokautował dzieciaka z drzwi, gdyż ten rzecz jasna nie zdając sobie sprawy, że nie można przebywać przy tym wejściu stał sobie jakby nigdy nic. Dzieciak dostawał z drzwi w łeb, zaczynał się płacz, darcie mordy rodziców i ogólny rozpierdol z tym związany. Mi osobiście przydarzyła się jedna bardzo przykra sytuacja, do której doszło kiedy odbywałem praktyki zawodowe. Cisnę sobie z zamówionym obiadem do stolika, będąc parę kroków od gości w nogi wpierdolił mi się na pełnej szybkości brzdąc... Efekt taki, że obiad wylądował na podłodze, a sos na chłopczyku.
Pilnujcie swoich pociech w restauracji. Uwierzcie mi, że bardzo ułatwicie nam zadanie.
Kolejna sprawa jaką chciałem poruszyć to imprezy i (nie)moralne propozycje składane przez gości. Najlepszymi spotkaniami są konferencje. Do hotelu zjeżdżają ludzie z całej Polski, żeby troszkę pokonferować, a wieczorem dobrze się zabawić. Osoby te zazwyczaj poznają się dopiero na owych konferencjach, co moim zdaniem skutkuje o wiele lepszą zabawą na koniec pobytu - "przecież i tak nikt mnie nie zna". Także dochodzi już do oczekiwanej przez wszystkich zabawy, jest dobre żarło, hektolitry alkoholu i świetnie grający DJ. Ludzie się bawią, upijają do nieprzytomności i robią przy tym najróżniejsze rzeczy. Istnym rajem dla osób przebywających w tych grupach jest tzw. Open Bar, czyli możliwość zamawiania tego co się chce w takich ilościach, że bania mała. Płacąc indywidualnie skończyłoby się pewnie na kilku drinkach - płaci firma chlejmy do bólu! Whatever, dążę do tego co się potem dzieje. To, że robi się burdel party wśród gości to normalna sprawa, która już żadnego kelnera nie powinna dziwić, natomiast oferty składane właśnie obsłudze są co najmniej intrygujące. Od panów w kierunku kelnerek teksty typu: "chce pani zarobić dodatkowe 200 zł?", czy "jestem sam w pokoju, możemy dobrze się zabawić" są na poziomie dziennym. Panie (chciałbym zaznaczyć, że w większości przypadków 40+) natomiast są bardziej przyczajone. Niektóre puszczają zalotne spojrzenia, ostentacyjnie poprawiają bieliznę, czy wypinają swoje (muszę przyznać, że niekiedy naprawdę zgrabne) dupy. Jednak są i takie, które mówią wprost o tym, że "mąż został w domu, a ja chcę dobrze się zabawić." Najbardziej przykre jest to, że na te osoby gdzieś na drugim końcu kraju czeka mąż, żona, dziecko... Ale to już mnie chuj obchodzi. Sytuacja z życia wzięta: Zbliża się koniec imprezy dla gości, którzy przyjechali do naszego obiektu na kilkudniową konferencję. Podchodzi do mnie pan w średnim wieku i zamawia dwie butelki Jasia Wędrowniczka. Widzę, że gość jest najebany jak messerschmitt więc proponuję zaniesienie alkoholu do pokoju. Facet się zgadza, rzuca tylko hasło, że "będziemy czekać" i udaje się do swojego lokum. Okej, idę z butelkami do pokoju gościa, pukam, facet otwiera i na wstępie oznajmia, żebym tylko nie zwracał uwagi na to co się dzieje po czym wskazuje miejsce gdzie mogę odstawić flaszki. Chcąc nie chcąc co nie co zaobserwowałem. Widziałem w tym pokoju dwie kobiety w samej bieliźnie, tańczące, macające się wzajemnie. Ich postawa wskazywała dobitnie co zaraz będzie się działo. Chciałbym tylko dodać, że to były te same dwie panie, które kilka dobrych godzin wcześniej prowadziły szkolenia dla kilkudziesięciu osób zachowując się przy tym tak, jakby przechodziły lekcję Savoir vivre u królowej Elżbiety.
Dobra zabawa to podstawa... większości wyjazdów służbowych.
Na koniec obiecany temat wałków robionych przez kelnerów, z którymi miałem okazję pracować. Większość z Was zapewne już o nich słyszała. Chciałbym tutaj zaznaczyć, że są to historie usłyszane przez współpracowników, ja osobiście nigdy z hajsu nikogo nie opierdalałem. Dobrą okazją do zarobienia dodatkowych kilku złotych (jak dobrze to rozegrasz to wychodzi niemała sumka) są wyżej wspomniane Open Bary. Goście podchodzą i zamawiają to na co mają ochotę. Jak wiadomo w zdecydowanej większości przypadków zamówienia opierają się na wódce bądź whisky. I tutaj kelner cygan może zwęszyć okazję do sporego dorobku. Wiedząc, że wieczorem będzie impreza opierająca się na otwartym barze kelner zaopatruje się w flaszkę bądź dwie jakiejś taniej wódy - wydaje na to łącznie 40 zł. Impreza już w trakcie, goście zamawiają alkohol, wszystko przebiega pomyślnie. Kelner cygan sprzedaje na porcję (zazwyczaj tak jest, nie często ktoś korzystając z otwartego baru zamawia z bomby całą flachę) butelkę dobrej wódki. Butelka po renomowanym trunku pusta, kelner cygan radośnie przelewa do niej swój gówniany towar po czym sprzedaje oczywiście za cenę dobrej wódki. I tak tym sposobem wydając na jedną flaszkę 20 zł jest w stanie zarobić na czysto 50 zł na butelce (sprzedając na porcje of kors). Jasne, wszystko zależy od ilości gości, kelner cygan musi dobrze przemyśleć swoją taktykę żeby nie wtopić, robić wszystko z umiarem. Podobne zabiegi stosują w przypadku whisky. Załóżmy, że na imprezie Open Bar mamy 100 osób. Whisky leje się strumieniami, kelner cygan sprzedaję drina za drinem. W przypadku sprzedanej sporej ilości litrów trunku nikt nie zorientuje się, gdy kelner cygan 3, 4 czy 5 drinków nie nabiję na kasę. Jeden drink 15 zł, mnożąc to razy 5 wychodzi fajna kwota. W połączeniu ze sprzedażą gównianej flaszki kelner cygan zarabia lekko dodatkową stówkę.
Wkurwia cię nachalny klient... siedzi przy barze, pije i pierdoli coś o żonie - ty masz to w dupie. Marzysz tylko o tym aby wrócić do domu, wziąć prysznic i jebnąć się do wyra. Przy kolejnym zamówionym drinku tabasco powinno załatwić sprawę. Kilka łyków takiej mikstury i gość ma dosyć.
Historia usłyszana od mojej koleżanki z branży. Do restauracji przychodzi dwóch panów w podeszłym wieku. Zamawiają dobrą przystawkę, zupę, danie główne, deser, do tego butelkę bardzo dobrego wina, a na wieczór kilka flaszek najlepszej wódki. Oczywiście klienci upijają się w sztok. Dobijają na rachunku kwotę blisko 900 złotych. Jeden pan "po cichu" chcę zapłacić za rachunek tak, aby jego gość o niczym nie widział. Koleżanka podaje rachunek, kasuje i wydawałoby się, że na tym sprawa się kończy. Otóż nie. Drugi jegomość wpadł na ten sam pomysł, aby sprawić koledze niespodziankę i uiścić rachunek. Koleżanka orientując się, że panowie są napierdoleni, aż miło podaje drugi raz ten sam rachunek inkasując ponownie tę kwotę. Jedno 900 zł do kasy, drugie do kieszeni. Wydawałoby się, żyć nie umierać...
Podkreślam, że są to historie znajomych, nie moje. Do cygana to mi daleko.
Do przypierdalających się - nie jestem mistrzem pióra, także proszę o wyrozumiałość.
To by było na tyle, pozdrawiam.
Mogę powiedzieć, że mój pierwszy temat przyjął się, dlatego zachęcam do przeczytania drugiej części moich przemyśleń i doświadczeń związanych z pracą kelnera.
Na początku chciałbym odnieść się do bardzo ważnego wątku, który przytoczył jeden z kolegów w komentarzach, mianowicie dzieci. Latające bachory to prawdziwa katorga dla osób obsługujących. Nie chcę oczywiście wszystkich smarkaczy wrzucać do jednego wora, ale potrafią strasznie wkurwić. Oczywiście pretensje można mieć do rodziców, którzy chyba wychodzą z założenia, że kelner nie tylko ma realizować ich zamówienie, ale dodatkowo robić za niańkę dla ich pociech. Jedni pilnują, drudzy mają wyjebane. Nie raz dochodziło do sytuacji, w której kelner wychodząc z zaplecza nokautował dzieciaka z drzwi, gdyż ten rzecz jasna nie zdając sobie sprawy, że nie można przebywać przy tym wejściu stał sobie jakby nigdy nic. Dzieciak dostawał z drzwi w łeb, zaczynał się płacz, darcie mordy rodziców i ogólny rozpierdol z tym związany. Mi osobiście przydarzyła się jedna bardzo przykra sytuacja, do której doszło kiedy odbywałem praktyki zawodowe. Cisnę sobie z zamówionym obiadem do stolika, będąc parę kroków od gości w nogi wpierdolił mi się na pełnej szybkości brzdąc... Efekt taki, że obiad wylądował na podłodze, a sos na chłopczyku.
Pilnujcie swoich pociech w restauracji. Uwierzcie mi, że bardzo ułatwicie nam zadanie.
Kolejna sprawa jaką chciałem poruszyć to imprezy i (nie)moralne propozycje składane przez gości. Najlepszymi spotkaniami są konferencje. Do hotelu zjeżdżają ludzie z całej Polski, żeby troszkę pokonferować, a wieczorem dobrze się zabawić. Osoby te zazwyczaj poznają się dopiero na owych konferencjach, co moim zdaniem skutkuje o wiele lepszą zabawą na koniec pobytu - "przecież i tak nikt mnie nie zna". Także dochodzi już do oczekiwanej przez wszystkich zabawy, jest dobre żarło, hektolitry alkoholu i świetnie grający DJ. Ludzie się bawią, upijają do nieprzytomności i robią przy tym najróżniejsze rzeczy. Istnym rajem dla osób przebywających w tych grupach jest tzw. Open Bar, czyli możliwość zamawiania tego co się chce w takich ilościach, że bania mała. Płacąc indywidualnie skończyłoby się pewnie na kilku drinkach - płaci firma chlejmy do bólu! Whatever, dążę do tego co się potem dzieje. To, że robi się burdel party wśród gości to normalna sprawa, która już żadnego kelnera nie powinna dziwić, natomiast oferty składane właśnie obsłudze są co najmniej intrygujące. Od panów w kierunku kelnerek teksty typu: "chce pani zarobić dodatkowe 200 zł?", czy "jestem sam w pokoju, możemy dobrze się zabawić" są na poziomie dziennym. Panie (chciałbym zaznaczyć, że w większości przypadków 40+) natomiast są bardziej przyczajone. Niektóre puszczają zalotne spojrzenia, ostentacyjnie poprawiają bieliznę, czy wypinają swoje (muszę przyznać, że niekiedy naprawdę zgrabne) dupy. Jednak są i takie, które mówią wprost o tym, że "mąż został w domu, a ja chcę dobrze się zabawić." Najbardziej przykre jest to, że na te osoby gdzieś na drugim końcu kraju czeka mąż, żona, dziecko... Ale to już mnie chuj obchodzi. Sytuacja z życia wzięta: Zbliża się koniec imprezy dla gości, którzy przyjechali do naszego obiektu na kilkudniową konferencję. Podchodzi do mnie pan w średnim wieku i zamawia dwie butelki Jasia Wędrowniczka. Widzę, że gość jest najebany jak messerschmitt więc proponuję zaniesienie alkoholu do pokoju. Facet się zgadza, rzuca tylko hasło, że "będziemy czekać" i udaje się do swojego lokum. Okej, idę z butelkami do pokoju gościa, pukam, facet otwiera i na wstępie oznajmia, żebym tylko nie zwracał uwagi na to co się dzieje po czym wskazuje miejsce gdzie mogę odstawić flaszki. Chcąc nie chcąc co nie co zaobserwowałem. Widziałem w tym pokoju dwie kobiety w samej bieliźnie, tańczące, macające się wzajemnie. Ich postawa wskazywała dobitnie co zaraz będzie się działo. Chciałbym tylko dodać, że to były te same dwie panie, które kilka dobrych godzin wcześniej prowadziły szkolenia dla kilkudziesięciu osób zachowując się przy tym tak, jakby przechodziły lekcję Savoir vivre u królowej Elżbiety.
Dobra zabawa to podstawa... większości wyjazdów służbowych.
Na koniec obiecany temat wałków robionych przez kelnerów, z którymi miałem okazję pracować. Większość z Was zapewne już o nich słyszała. Chciałbym tutaj zaznaczyć, że są to historie usłyszane przez współpracowników, ja osobiście nigdy z hajsu nikogo nie opierdalałem. Dobrą okazją do zarobienia dodatkowych kilku złotych (jak dobrze to rozegrasz to wychodzi niemała sumka) są wyżej wspomniane Open Bary. Goście podchodzą i zamawiają to na co mają ochotę. Jak wiadomo w zdecydowanej większości przypadków zamówienia opierają się na wódce bądź whisky. I tutaj kelner cygan może zwęszyć okazję do sporego dorobku. Wiedząc, że wieczorem będzie impreza opierająca się na otwartym barze kelner zaopatruje się w flaszkę bądź dwie jakiejś taniej wódy - wydaje na to łącznie 40 zł. Impreza już w trakcie, goście zamawiają alkohol, wszystko przebiega pomyślnie. Kelner cygan sprzedaje na porcję (zazwyczaj tak jest, nie często ktoś korzystając z otwartego baru zamawia z bomby całą flachę) butelkę dobrej wódki. Butelka po renomowanym trunku pusta, kelner cygan radośnie przelewa do niej swój gówniany towar po czym sprzedaje oczywiście za cenę dobrej wódki. I tak tym sposobem wydając na jedną flaszkę 20 zł jest w stanie zarobić na czysto 50 zł na butelce (sprzedając na porcje of kors). Jasne, wszystko zależy od ilości gości, kelner cygan musi dobrze przemyśleć swoją taktykę żeby nie wtopić, robić wszystko z umiarem. Podobne zabiegi stosują w przypadku whisky. Załóżmy, że na imprezie Open Bar mamy 100 osób. Whisky leje się strumieniami, kelner cygan sprzedaję drina za drinem. W przypadku sprzedanej sporej ilości litrów trunku nikt nie zorientuje się, gdy kelner cygan 3, 4 czy 5 drinków nie nabiję na kasę. Jeden drink 15 zł, mnożąc to razy 5 wychodzi fajna kwota. W połączeniu ze sprzedażą gównianej flaszki kelner cygan zarabia lekko dodatkową stówkę.
Wkurwia cię nachalny klient... siedzi przy barze, pije i pierdoli coś o żonie - ty masz to w dupie. Marzysz tylko o tym aby wrócić do domu, wziąć prysznic i jebnąć się do wyra. Przy kolejnym zamówionym drinku tabasco powinno załatwić sprawę. Kilka łyków takiej mikstury i gość ma dosyć.
Historia usłyszana od mojej koleżanki z branży. Do restauracji przychodzi dwóch panów w podeszłym wieku. Zamawiają dobrą przystawkę, zupę, danie główne, deser, do tego butelkę bardzo dobrego wina, a na wieczór kilka flaszek najlepszej wódki. Oczywiście klienci upijają się w sztok. Dobijają na rachunku kwotę blisko 900 złotych. Jeden pan "po cichu" chcę zapłacić za rachunek tak, aby jego gość o niczym nie widział. Koleżanka podaje rachunek, kasuje i wydawałoby się, że na tym sprawa się kończy. Otóż nie. Drugi jegomość wpadł na ten sam pomysł, aby sprawić koledze niespodziankę i uiścić rachunek. Koleżanka orientując się, że panowie są napierdoleni, aż miło podaje drugi raz ten sam rachunek inkasując ponownie tę kwotę. Jedno 900 zł do kasy, drugie do kieszeni. Wydawałoby się, żyć nie umierać...
Podkreślam, że są to historie znajomych, nie moje. Do cygana to mi daleko.
Do przypierdalających się - nie jestem mistrzem pióra, także proszę o wyrozumiałość.
To by było na tyle, pozdrawiam.
Sov3reign
• 2015-05-15, 14:22
Najlepszy komentarz (44 piw)
Cytat:
Jeden pan "po cichu" chcę zapłacić za rachunek tak, aby jego gość o niczym nie widział. Koleżanka podaje rachunek, kasuje i wydawałoby się, że na tym sprawa się kończy. Otóż nie. Drugi jegomość wpadł na ten sam pomysł, aby sprawić koledze niespodziankę i uiścić rachunek. Koleżanka orientując się, że panowie są napierdoleni, aż miło podaje drugi raz ten sam rachunek inkasując ponownie tę kwotę. Jedno 900 zł do kasy, drugie do kieszeni. Wydawałoby się, żyć nie umierać...
Koleżanka wyleci na zbity ryj z hukiem, jak tylko jeden z panów powie drugiemu, a uwierz mi, że powie, bo faceci tacy są. Żarty żartami, ale to akurat jest najzwyklejsze złodziejstwo i kurewstwo godne pogardy.